Nasza Matka mówiła: „Córki moje, dzieci moje […] kochajcie św. Józefa, Matkę Najświętszą, św. Eliasza, św. Naszego Ojca Jana od Krzyża, św. Naszą Matkę Teresę i św. Terenię. Módlcie się za Kościół św., Ojca św. Kapłanów, za Zakon, za Zgromadzenie nasze”.
Po tych słowach począwszy od najstarszej aż do najmłodszej uściskała wszystkie Siostry zostawiając na czole każdej znak krzyża św. i swój słodki i miły pocałunek, który ma nam towarzyszyć przez całe życie, by ponowny otrzymać na drugim świecie gdzie się zobaczymy […].”
Po południu Matka Wikaria - Georgia Sroka oznajmiła, Naszej Matce, że wraca do domu. Wówczas Nasza Matka zapytała się: „Nie będzie operacji?” Matka Wikaria, wytłumaczyła, że dr Stoch obawia się robić operację. Nasza Matka żywo odpowiedziała: „ja dzisiaj nie umrę, umrę w piątek, byłby czas jutro mię zabrać”. Byłyśmy zdumione słowami Naszej Matki.
Gdy przyniesiono nosze i złożono na niech Naszą Matkę, już bezsilną. Powiedziała: „To ostatnia moja droga na Kalwarię”. Siostry pielęgniarki szpitala żegnały Naszą Matkę, a ona do wszystkich uśmiechała się i dziękowała za opiekę.
W tym samym czasie Siostry w klasztorze, przed tabernakulum leżąc krzyżem nieustannie błagały z ufnością Boga o cud uratowania życia dla Najdroższej Naszej Matki.
O zmroku dwaj pomocnicy szpitalni na noszach przynieśli Naszą Matkę do domu. Za nimi ze łzami szły siostry. Na Wiejskiej gdy siostry zobaczyły Naszą Matkę, otoczyły ją kołem, chwyciły nosze i wniosły do kaplicy. Postawiły nosze na ziemi przed tabernakulum, aby po raz ostatni Nasza Matka mogła oddać cześć Panu Jezusowi w Najświętszym Sakramencie.
Następne uniosły Naszą Matkę przez okno chórowe, za którym cała gromada sióstr czekała na Naszą Matkę, wyciągniętymi ramionami objęły nosze i zaniosły na dużą salę, gdzie stało przygotowane łóżko, na którym złożono czcigodną chorą.
Nasza Matka spojrzała na wszystkie siostry i z uśmiechem powitała: „Witam Was, moje kochane dzieci”. Tym słowom zawtórował płacz i szloch sióstr.
Patrząc na tę wzruszającą scenę mężczyźni, którzy przynieśli ze szpitala Matkę mówili między sobą: „Jak te siostry bardzo kochają swą Matkę Przełożoną”.
Noc była bardzo męcząca, trwała agonia, Nasza Matka majaczyła. Powtarzała akty miłości Bożej, wzywała: „Jezu, Jezu, Matko Boska”.
W piątek rano, ok. 5.30 Nasza Matka, przytomnie przyjęła po raz ostatni Ciało Chrystusa. Widać było, że żarliwie modliła się, była skupiona, cała oddana Bogu. Wypogodzona po całej męczącej nocy, spokojna. Była przytomna do ostatniej chwili życia.
Wcześnie rano przyjechały siostry z Częstochowy, będące na kursie katechetycznym.
O godz. 6.00 przyszedł dr Zahorski i zapytał się o stan chorej. Radził, by już żadnych zastrzyków nie dawać na wzmocnienie serca. Mówił, by „już jej więcej nie męczyć zastrzykami. Nawet swojej matce nie dawałbym więcej środków na przedłużenie życia”. Gdy mówił: „Już koniec Jej życia” – łzy zakręciły się w jego oczach. „Współczuję wam siostry, że tracicie taką dobrą Matkę, zasłużoną dla naszego miasta”. Wspomniał, „że nie mógł spać w nocy bo myślał o Matce na Wiejskiej”.
Około godz. 9.00 nastąpiło konanie. Siostry ustawicznie modliły się w chórze. Ranną Mszę św. ofiarowały w intencji Naszej Matki. Na ostatnią chwilę życia wszystkie Siostry zebrały się obok Konającej. Tuż przy łóżku była też rodzona siostra Naszej Matki pani Maria Hąciowa i pani Irena Staniszewska, którą Nasza Matka wcześniej przyzywała. Gdy zobaczyła swoją rodzoną siostrę powiedziała: „Maniu!” Widocznie poznała i ucieszyła się nią. Na panią Staniszewską tylko z zadowoleniem spojrzała i nic więcej nie mówiła.
Do Wikarii najbliżej klęczącej powiedziała z trudnością lecz głośno i wyraźnie: „Tobie Siostro oddaję Zgromadzenie, zaopiekuj się Siostrami”.
Następnie siłą woli przy pomocy S. Izabelli, s. Michaeli i S. Georgii usiadła podtrzymywana ze wszystkich stron. Poprawiła włożony duży szkaplerz, z którego się cieszyła, że M. Michaela zarzuciła Jej na szyję. Swymi dłońmi ściskała krzyż. Podawaną przed chwilą gromnicę odsunęła – następnym razem zgasiła ją – poprosiła zaś znakiem ręki o kropidło – umoczyła je w wodzie święconej i pokropiła wszystkie siostry. Powiedziała: „Nie płaczcie, ufajcie dużo, zgadzajcie się z wolą Bożą” i pobłogosławiła wszystkie siostry. Gdy była spokojniejsza, siostry kolejno zbliżały się do niej, aby się pożegnać.
Matce Mistrzyni Bernardzie szepnęła: „polecam ci, módl się bardzo za przełożonych naszego Zgromadzenia, aby byli dobrzy, by żyli według Konstytucji i spełniali Wolę Bożą”.
Potem w milczeniu ujęła palącą gromnicę i mocno ją trzymała. Siostry rozpoczęły modlitwy za konających. Odmawiały je ze łzami w oczach. Nasza Matka szeptała słowa psalmu 51 i wezwania litanii loretańskiej oraz akty miłości.
Matka patrzyła na nas i poruszała stygnącymi ustami powtarzając za nami słowa modlitwy. Długo przenikała nas na wskroś oczyma. Potem znowu podniosła wzrok w górę i długo wpatrywała się w jeden punkt. Wszystkie zwróciłyśmy na to uwagę. Wzrok jej rozjaśniała jakaś niezwykła jasność, twarz przedziwnie rozpromieniła się. Gdy odmawiała razem ze Siostrami – „Zdrowaś Maryjo...”, cała twarz coraz więcej jaśniała, głęboki pokój – pogoda i blask bił z jej twarzy. Na słowa: „śmierci naszej. Amen” skłoniła głowę i swą duszę oddała Bogu.
Przeogromna cisza zapanowała dookoła. Nikt nie miał odwagi odezwać się. Siostry klęczały bez ruchu, adorowały rzeczywistość śmierci, której majestat rysował się na całej postaci.
Odezwał się żałobny głos dzwonu na klasztornej wieży, oznajmiając wiernym miasta Sosnowca, że Matka Teresa Kierocińska nie żyje!
0 komentarze:
Prześlij komentarz